Kiedy zobaczyłam zaproszenie na kolejne spotkanie z cyklu Świat obrazów w Muzeum Narodowym w Poznaniu i zdjęcie obrazu “Żałobnica”, nie miałam wątpliwości, że muszę znaleźć czas w ostatni sobotni poranek.
Spanie odkładam na emeryturę.
Leon Dołżycki (1888-1965) to nazwisko nie mówiło mi nic. Nie kojarzyłam go z żadnym dziełem. Ty bardziej byłam zaintrygowana nieznanym mi artystą.
Obraz od razu urzekł moją duszę mimo tematu. Doskonała kolorystyka i forma. Był tak czytelny i niejednoznaczny zarazem.
Kim był Leon Dołżycki? Jego biografię można znaleźć w kilku źródłach, choć nie jest ich za wiele. Ukończył znakomitą na tamte czasy Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, pod czujnym okiem wyjątkowych artystów Mehoffera i Ruszczyca. Ale podążał swoją drogą zachwycony nowymi prądami i kierunkami w sztuce, z jakimi zetknął się podczas podróży po Europie, szczególnie kubizmem czy impresjonizmem. Mieszkał i pracował w różnych miastach Polski. Do ciekawostek, z racji patriotyzmu lokalnego, należy jego dwukrotny pobyt w Poznaniu i praca scenograficzna w Teatrze Wielkim. Przygotowywał oprawę takich do oper jak: “Straszny dwór”, “Madame Butterfly” (1919), “Dama pikowa”, “Stara baśń”, “Aida” (1920), “Młyn diabelski”, “Iris” (1931) czy “Quo vadis” (1932).
Mam wrażenie, że na jego twórczości w istotny sposób zaważył fakt, że większość jego przedwojennych dzieł zostałam zniszczona w czasie Powstania Warszawskiego. Historia i los zabrały mu dorobek artystyczny. Przetrwało tylko kilka obrazów , w tym “Żałobnica”. To ogromna strata, trauma dla Dołżyckiego. Także przyczyna wielu jego stanów depresyjnych i zniechęcenia do pracy.
Z życia artystycznego wyłączyła go również decyzja o niewłączeniu się w nurt sztuki okresu realizmu socjalistycznego. Dlatego też żalił się, że trzy czwarte czasu musi poświecić na pracę, która pozwalała mu egzystować. a nie na pracę twórczą.
Moim zdaniem najciekawszy okres jego twórczości, to czas jego związków z formizmem, kierunkiem zapoczątkowanym przez Zbigniewa Pronaszkę.
I bardzo krótko o formizmie, który przeciwstawił się realizmowi w sztuce. Artyści odchodzą od naturalnego pokazywania otaczającej ich rzeczywistości, podkreślają znaczenie formy, także geometrycznej czy rytmizującej. Do głosu dopuszczają kolor, często intensywny i dziki. Formiści nie mogli w ówczesnych czasach być odbierani pozytywnie. Zaczynał się przełom w światowej sztuce, także w Polsce. Inspiracją dla Polaków staje się fowista Matisse czy kubista Picasso.
Niestety z tego okresu twórczości Leona Dołżyckiego zachowało się tylko kilka obrazów. Oprócz “Żałobnicy” można wymienić “Kosiarza” z 1920 roku (inny tytuł to “Żniwiarz”) czy “Rozmowę” z 1917.
Wrócę jednak do obrazu, dla którego wstałam skoro świt, mimo że dzień wcześniej miałam wyjątkowo wyczerpujący dzień w pracy.
“Żałobnica” – już sam tytuł jest bardzo interesujący i intrygujący. Dość trudny do przetłumaczenia. W języku polskim słowo żałobnica ma dwa znaczenia. Pierwszy to kobieta uczestnicząca w pogrzebie, drugie wskazuje na gatunek papugi australijskiej z podrodziny kakadu ( czarna z długim ogonem przypominającym welon).
Nie musi być to zatem osoba, która straciła kogoś bardzo bliskiego, ale po prostu w jakikolwiek sposób znała zmarłego.
Bohaterka obrazu siedzi w ciemnoszarej sukni skulona na kanapie. Zajmuje centralną pozycję. Jej głowa jest spuszczona w dół. Układ jej ciała, jego ułożenie zmusza nas do patrzenia na postać z lewej strony. Niewątpliwie uderzają widza intensywne, wręcz krzyczące kolory: fiolet tła, czerwień kanapy, głębia szarości. Ale intensywna kolorystyka obrazu jest łagodzona przez miękkość i obłość czarnych konturów.
Szukam światła. Odnajduję je na twarzy żałobnicy wyraźnie podkreślonej i doświetlonej. Na uwagę zasługują czarne, silnie zaznaczone oczy, które podobnie jak ramiona, są opuszczone w dół. Usta wydają się być niejednoznacznie rozchylone.
Żałobnica jest sama, zatopiona w swoich myślach, jakby wyłączona z otaczającej ją rzeczywistości. Artysta uchwycił moment po zakończeniu uroczystości pogrzebowych. Nie wiemy czy to był ktoś bardzo jej bliski, kogo darzyła wielką miłością, być może skrytą i zakazaną. Może pogrążyła się w refleksjach o kruchości życia i przemijania? Wystraszyła się śmierci nieuniknionej dla wszystkich, także dla niej. Czuje się samotna. Wyczuwam jej odosobnienie.
A może to tylko emocje związane z wydarzeniem, zmęczenie?
Wspaniały obraz. Czym więcej o nim myślę, tym bardziej wydaje mi się niejednoznaczny i wielowątkowy. Tym mocniej mnie intryguje i zmusza do zastanowienia.
Selfie z dziełem obowiązkowo.
Z niecierpliwością czekam na kolejne spotkanie z cyklu Świat obrazów w poznańskim muzeum.