Już dawno żaden obraz nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak “Przebudzenie wiosny” autorstwa Anny Berent. Kiedy zobaczyłam go z daleka, pomyślałam w pierwszej chwili, że Muzeum Narodowe w Warszawie kupiło obraz któregoś z fińskich malarzy z przełomu XIX/ XX wieku. W czasie moich krótkich pobytów w Helsinkach udało mi się zapoznać przynajmniej z częścią fińskiego malarstwa ( tak mało w Polsce znanego), którym zresztą zafascynowana jestem do dzisiaj. Przyszło mi do głowy nawet nazwisko Hugo Simberga. Tym większe zaskoczenie stanowiła dla mnie Anna Berent, mało znana polska malarka. Niewątpliwie kupno trzech obrazów (“Przebudzenie wiosny”, “Pieśń wieczorna” oraz “Scena symboliczna na tle morza”) w 2015 roku z prywatnej kolekcji, było doskonałym wyborem władz muzeum.
Dlaczego obraz magnetyzuje swoim przekazem?
Wydaje się na pierwszy rzut oka prosty w odbiorze. Oto na tle surowego, chłodnego, jeszcze zimowego krajobrazu widać cztery ludzkie postaci, pokazane w różnych pozach. Łączy je wspólne skupienie się, a właściwe niecierpliwe, nachalne wpatrywanie się w leżące wątłe ciało młodej dziewczyny. Nagie, zziębnięte i niezbyt urodziwe dziewczę z zamkniętymi oczyma kuli się i drży z zimna. Śnieżna kołdra chroniąca ją do tej pory, zostaje odsłonięta przez bohaterów.
Nie widać tu jednak powabnej, pięknej, pełnej ciepła, energii i kolorów Wiosny. Odczuwamy jedynie chłód i przejmujące zimno. Pojawia się nawet odruch okrycia wychudzonego ciała. Takiej reakcji nie można spodziewać się jednak od tych, którzy zmuszają Wiosnę do przebudzenia.
Oni z utęsknieniem czekają na jej przebudzenie, na nowy czas przynoszący im ulgę w życiu, dający ukojenie i trochę radości, przede wszystkim ciepło i dostatek. Są bezwzględni i brutalni, doświadczeni przez życie. Widać to po spuszczonych oczach i martwym wzroku. Może wypowiadają zaklęcia? Modlitwy?
A wiosna nie jest jeszcze gotowa na przyjście, to jeszcze nie jest jej czas. Ona chce jeszcze spać.
W tle tej sceny artystka umieściła górski krajobraz, wykorzystując do tego chłodne odcienie błękitów. Jedyną nadzieją jest niezmiernie delikatne złotawe niebo. To jedyna nadzieja i światło na tym obrazie, coś czego można się uchwycić i delikatnie ogrzać…
Niezwykła gra kolorów przywodzi mi na myśl jedną cudownych akwareli Emila Nolde, tak niezwykle wykorzystujących paletę granatów i niebieskości także ocieplonych żółcią…
Bez tego nieba, zamarzłabym całkowicie….
Na wprost obrazu znajduje się ławka, siadam. Obok przechodzi grupa dzieci i niektóre z nich zwracają uwagę na jeden z obrazów Anny Berent, ale przewodnik z muzeum nie zatrzymuje się. Trochę szkoda. Ciekawi mnie, jak obraz zinterpretowałyby dzieci ze swoją naturalnością?
Ja – nie mogę oderwać wzroku od tego dzieła.
Czasami w codzienności też tak kurczowo czegoś pragniemy, coś chcemy przyspieszyć, o czymś tak mocno marzymy. Nie patrzymy na skutki, na to co nas otacza, na to czy nasze pragnienia i dobre intencje są okupione czyimś cierpieniem i bólem. Chcemy zmienić na lepsze swoje życie, swój los. I to nasze oczekiwanie jest tak silne jak wzrok zapatrzonych postaci w wychudzone ciało młodziutkiej Wiosny.
Taką ogromną siłę ma ludzka nadzieja, nadzieja na zmiany, na poprawę egzystencji, na ciepło w ludzkiej duszy, na to aby nie czuć się samotnym…
Dlatego tak silne w przekazie jest “Przebudzenie wiosny” Anny Berent.
O samej Annie Berent znalazłam na razie niewiele informacji, oprócz tego, że była córką Polki i Szwajcara. Miała możliwość studiowania malarstwa w Monachium.
Około 1899 roku wyszła za mąż za Stanisława Berenta, brata pisarza Wacława, autora “Próchna”. Mieszkała w różnych miejscach w Polsce i Szwajcarii. Skupiała się na tematach związanych z kwestią przemijania, ulotności życia, także śmierci. Niektórzy badacze kojarzą jej twórczość z malarstwem Ferdynanda Hodlera.
Na pewno przyjrzę się artystce zdecydowanie więcej. Wydaje się być malarką niesłusznie zapomnianą i mało pokazywaną. Dlaczego nie bierzemy przykładu z Finów, którzy tak promują fińskich twórców i fińską sztukę?
Może warto zorganizować jakąś monograficzną wystawę Anny Berent?