Podstawową ideą mego bloga, jak pamiętacie, jest to, że skupiam się przede wszystkim na dziełach, miejscach i przestrzeniach, które miałam okazję czy sposobność osobiście zobaczyć i “dotknąć”. Niewątpliwie istotne w takim kontakcie są okoliczności, otoczenie, współtowarzysze podróży, czasami nawet pogoda, czy inne nieprzewidywalne sytuacje, które wpływają na odbiór sztuki.
Wielokrotnie podkreślam, iż wędrówki po muzeach czy wystawach przynoszą mnóstwo, nie zawsze radosnych “niespodzianek” ( np. w rodzaju wypożyczenia obrazu na wystawę czy jego renowacja), że uczą pokory wobec sztuki, cierpliwości w oczekiwaniu na upragnione dzieło.
W poście o trzech pietach Michała Anioła wspomniałam, że wrócę jeszcze do Piety Rondanini i jej historii, kiedy ją wreszcie zobaczę ( o czym skrycie marzyłam).
I stało się – podczas ostatniej włóczęgi po Włoszech, specjalnie “zbłądziłam” w Mediolanie, aby dotrzeć do Castello Sforzesco ( nota bene bardzo się cieszę, że ciągle zaglądacie do posta o pietach Buonarottiego)…
Poniżej wejście ( po prawej stronie) do tej części zamku, gdzie niegdyś znajdował się szpital hiszpański, czyli Ospedale Spagnolo.
To tutaj, od 1 maja tego roku, Pieta Rondanini Michała Anioła znalazła swoje nowe miejsce, swoją nową przestrzeń. Myślę, że niezwykle przemyślaną i korzystną dla tej fascynującej rzeźby.
Nowa ekspozycja na pewno związana była z przygotowaniami władz Mediolanu do Expo 2015 i z możliwościami finansowymi tej bardzo bogatej metropolii. Ale jeśli decydenci myślą o sztuce i kulturze – ja zawsze jestem “na tak”.
Michele de Lucchi – architekt odpowiedzialny za przygotowanie ekspozycji wybrał jedno ze skrzydeł Zamku Sforzów, które w II połowie XVI wieku pełniło funkcję lazaretu dla żołnierzy hiszpańskiego garnizonu, chorych na dżumę i oczekujących na śmierć. W ten niezwykle intrygujący sposób połączył pietę włoskiego geniusza z przestrzenią, która – jak sam stwierdził “stanowi miejsce wielkiego cierpienia przystosowanego do przyjęcia rzeźby wyrażającej intensywne uczucie matczynej boleści”.
Salę ozdabiają freski z epoki, a oświetlenie zaprojektowano w formie uniemożliwiającej powstawanie cieni. Dla odwiedzających przygotowano miejsca do siedzenia i kontemplacji, w tle słychać muzykę. Całość jest nader przemyślana.
Jako ciekawostkę mogę dodać informację o wykorzystaniu przez Włochów nowoczesnej technologii przy ustawieniu rzeźby na cylindrycznym postumencie, ściśle związanym z podłożem. Zabezpieczono w ten sposób dzieło przed wibracjami powodowanymi przez metro ( którego linia biegnie pod Zamkiem). Platforma wykonana została oczywiście przez włoską firmę, wzorującą się na doświadczeniach Japończyków w konstruowaniu platform antysejsmicznych. I nie ma w tym fanaberii, ja także odczuwałam drżenia w trakcie przejazdu składu podziemnej kolejki.
Czas jednak na przyjrzenie się samej Piecie.
Widać dwie zarysowane, jakby zdematerializowane postaci splecione ze sobą w niezwykłym uścisku. Do końca nie wiadomo, czy to Maryja ( umiejscowiona nieco wyżej na postumencie) podtrzymuje Chrystusa, czy to Jezus trzyma na opuszczonych barkach swą Matkę.
Tworzą jedność, wspierają się, przenikają. Stary Mistrz odszedł od renesansowej kompozycji piety, w której matka trzyma na kolana Syna. Swoich bohaterów przedstawia w pozycji stojącej, wraca do koncepcji średniowiecznych piet. Rzeźba sprawia wrażenie niedokończonej. Michał Anioł wypolerował jedynie niektóre jej elementy, u Jezusa nogi, prawe biodro i fragment prawego ramienia, u Maryi – fragment twarzy z zarysowanymi oczyma, nosem i welonem. Chrystus jest całkowicie pozbawiony szat, nie ma nawet opaski na biodrach.
Jego ciało wydaje się być bezwładne, osuwające się, co widać wyraźne po ugiętych nogach. Ten układ ciała Chrystusa wprowadza ruch, odnosi się wrażenie, że za moment Jezus upadnie, brakuje mu sił, choć dźwiga na sobie jeszcze Matkę…
Dla mnie to próba uchwycenia chwili odejścia, przechodzenia do innego wymiaru.
Na Pietę Rondanini można spojrzeć wielowymiarowo, jest bezsprzecznie wieloznaczna. Znając jednak nieco biografię i osobowość artysty, nieśmiało twierdzę, że tym ostatnim dziełem Michał Anioł chciał się pożegnać, a jednocześnie szukał w tej rzeźbie pocieszenia, pojednania z Bogiem, poszukiwał sposobu na lęk przed nadchodzącą śmiercią.
Wprawdzie pracował nad pietą od 1552 roku i niezadowolony częściowo ją zniszczył ( co jest widoczne na prawym ramieniu Chrystusa), ale dopiero w ostatnim roku swego życia, czy wręcz, jak podają źródła jeszcze na tydzień przed śmiercią, pracował nad nową jej koncepcją. Sam Vasari opowiada o tym, jak odwiedził Starego Mistrza w nocy pracującego przy rzeźbie. Michał Anioł upuszcza lampę na ziemię, nie chce zdradzić nad czym tak intensywnie skupia swa twórczą energię…
Buonarotti jest starym, schorowanym człowiekiem, jak sam mówił “jestem workiem kości i kłębkiem nerwów”. Zdawał sobie sprawę, że koniec jego długiego życia się zbliża, że nadchodzi czas rozliczenia. Intensywnie myśli o zbawieniu swej duszy, wyznaje bliskim, że zbyt mało w tym kierunku uczynił. Boi się, lęka… I ja ten strach w Piecie, zwanej Rondanini widzę.
Jednocześnie nie mam pewności, czy postać uznawana za Chrystusa to Chrystus, czy to umierający Michał Anioł, potrzebujący wsparcia, wołający o zbawienie, o ratunek dla swej duszy? A może w tej osuwającej się postaci chciał pokazać każdego człowieka zmagającego się ze śmiercią, ze świadomością ulotności życia? Tak bardzo wtedy potrzeba oparcia, zdjęcia z siebie części ciężaru, tak mocno potrzeba drugiej osoby, kogoś bardzo bliskiego, kogoś – kto będzie towarzyszył w tej ostatniej drodze, kto podtrzyma zbolałe, ludzkie ciało…
Niezwykle ciekawy fakt związany jest z kupnem rzeźby przez władze Mediolanu w 1952 roku od Conte Sanseverino. Od tego czasu jest dostępna dla publiczności, a nie ukryta w kolejnych siedzibach swych właścicieli.
Pieta nosi zniekształconą nazwę markiza Rondinini. To w jego pałacu odnaleziono rzeźbę w 1807 roku. Myślę, że to kolejna intrygująca historia z życia dzieła sztuki…Może kiedyś znajdę czas, aby odnaleźć jakieś ciekawe informacje na ten temat. Już kilka tropów mam…
Pozwolę sobie jeszcze na osobiste zdjęcie, kiedy fotografuję ( trochę “w transie”) dzieło geniusza. Włosi wreszcie “się poddali” i zniknęły ograniczenia w używaniu aparatów czy telefonów komórkowych. Ku mojej radości…
Jak wiecie, fascynuje mnie przenikanie się wzajemne rozmaitych obszarów sztuki i kultury, swoisty dialog międzypokoleniowy czy międzykulturowy. A artyści są niewątpliwie bardziej wyczuleni na otaczającą ich i oczywiście nas rzeczywistość, którą próbują odzwierciedlić na swój sposób. Może to banalne stwierdzenie, ale często to banał zawiera prawdę “w czystej postaci”.
Tym bardziej ucieszyło mnie odnalezienie pieśni polskiego barda Jacka Kaczmarskiego zatytułowanej “Stary Michał Anioł i Pieta Rondanini”, której tekst zamieszczam poniżej http://www.tekstowo./piosenka,jacek_kaczmarski,stary_michal_aniol_i_pieta_rondanini.html
Kaczmarskiego intrygowało wiele obrazów, które stawały się inspiracją dla powstających tekstów. Dla mnie to nowe wyzwanie, obszar do poznania. Poezja zawsze była mi bliska, choć ostatnimi laty niewiele się nią zajmowałam…
Za oknem pada deszcz, a właściwie rozpętała się ulewa. Lato odeszło…
Niech będzie zatem refleksyjnie….Niech zaśpiewa Jacek Kaczmarski…
Nie dźwigniesz Matko swego Syna
Ja nie oddzielę Go od skały
Już nie mam zresztą dłut
Proch się o Niego upomina
A tak jest ciężkie Jego ciało
Jak ciężki bywa trup
Nie nie uniosę Go pod stropy
Kaplic skąd w gniewie sprawiedliwym
Rozsądza marszczy brew
Niech moim uchem stukot łopat
Usłyszy, póki jestem żywy
I niech powstrzyma gniew
Przed Twoim żalem mą odrazą
Do życia, które chorą nocą
W bólu opuszcza mnie
Niech powie tylko: “Po co? Po co?
Po co lepiłem lalki skoro
W ziemię zamieniam się?”
P.S.
Przeczytaliście najbardziej popularny post mego bloga! Systematycznie tu zaglądacie. Serdecznie dziękuję, szczególnie, że Pieta Rondanini jest mi wyjątkowo bliska, podobnie jak jej autor.
Czuję się szczęśliwa, że mogłam się podzielić swoimi refleksjami…
18 lutego 2016r.